czwartek, 26 lipca 2012

Fiona Apple: wywiad w WTF

Wszystkim zainteresowanym muzyką i osobą Fiony Apple polecam wywiad, który przeprowadził z nią Marc Maron. Rozmowa z artystką zaczyna się w 14 minucie i - szczerze mówiąc - dopiero od tego momentu warto włączyć podcasta. Chyba, że macie ochotę słuchać przez kilkanaście minut opowieści o tym, jak Marc Maron był na ślubie swojego przyjaciela i jakie poczynił wówczas odkrycia natury duchowej.

Co w samym wywiadzie? Fiona opowiada m.in.: o swoich zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych, dzieciństwie, złośliwości wobec jej osoby, wraca do przypadku przerwania koncertu i zejścia ze sceny. Bardzo szczera rozmowa. I bardzo interesująca. Warto poświęcić godzinę na jej wysłuchanie.

Recenzja: Miss Li "Beats & Bruises"



Miss Li (którą z Lykke Li łączy jedynie szwedzkie pochodzenie) szykuje się do wydania jesienią kolejnej płyty. Trzeba przyznać, że jest bardzo płodną autorką - poprzedni album studyjny, "Beats & Bruises", ukazał się w zeszłym roku. A karierę Miss Li rozpoczęła w 2006 roku. Sześć płyt w ciągu siedmiu lat? To robi wrażenie. I może budzić wątpliwości co do poziomu nagrań. Szczerze mówiąc nie wiem jak wygląda sytuacja z wcześniejszymi płytami, ale jeśli chodzi o "Beats & Bruises" - jedyne znane mi dokonanie Miss Li - to nie ma powodów do obaw. Nie ma tutaj też żadnych przełomowych dokonań, ale słucha się jej bardzo dobrze.

Za wszystkie piosenki odpowiada duet autorski Linda Carlsson (czyli Miss Li właśnie) oraz Sonny Boy Gustaffson. Oprócz gitar, perkusji oraz klawiszy, można tu usłyszeć również instrumenty dęte: trąbkę, saksofon czy puzon. A efektem, jaki to całe instrumentarium przynosi, jest... Muzyka pop. Oczywiście, nie jest to pop w typie, który codziennie atakuje ze stacji radiowych i telewizyjnych. Jednak Miss Li celuje w nagrywanie muzyki popularnej i bardzo dobrze się wywiązuje z postawionego sobie zadania. "Beats & Bruises" nawiązuje chwilami stylistyką do dawnych kabaretów (szkoda, że w warstwie muzycznej znacznie mniej niż graficznej - wiele sobie obiecywałem za sprawą okładki). Już początkowe akordy otwierającego płytę "The Devil's Taken Her Man" przykuwają uwagę. Bywają słabsze momenty (jak "Shoot Me"), ale to chwilowa zadyszka, którą ratuje kolejny utwór ("You Could Have It (So Much Better Without Me)", który sam porywa do tańczenia). I tak aż do zamykającego, najlepszego na płycie, "Are You Happy Now?". Na jedną rzecz trzeba uważać - Miss Li śpiewa zazwyczaj z manierą, przez którą brzmi jak dziecko. Jeśli się tego nie zaakceptuje, ba!, nie polubi - ze słuchania nici.

Jak wspominałem nie znam wcześniejszych płyt Lindy Carlsson, ale śmiem podejrzewać, że ten stan rzeczy się wkrótce zmieni. "Beats & Bruises" to przyjemna muzyka i z chęcią posłucham więcej.

Dla fanów cyferek: 6/10

poniedziałek, 23 lipca 2012

Recenzja: Other Lives "Tamer Animals"

W zeszłym roku ukazała się druga płyta zespołu Other Lives, zatytułowana "Tamer Animals". Pięcioro Amerykanów już wkrótce przyleci do Polski z Oklahomy (zapewne z kilkoma przystankami na trasie koncertowej), żeby wystąpić podczas tegorocznego OFF Festiwalu w Katowicach. Będąc w Dolinie Trzech Stawów warto przejść się na ich występ.

Przyznaję, że momentami płyta całkowicie odbiera mi oddech (jak choćby w singlowym "For 12"). Other Lives nagrali album folkowy od początku do końca. I zrobili to z dumnie podniesioną głową. Piosenki wykorzystują dość szerokie spektrum, jeśli chodzi o instrumenty: naturalnie, nie mogło zabraknąć gitar oraz perkusji, ale wykorzystane zostały też skrzypce, wiolonczela, trąbka, klarnet, a nawet waltornia oraz fisharmonia. Na szczęście nie jest to przerost formy nad treścią. Cała ta mnogość przynosi płycie korzyść. Brzmienie jest bogate, soczyste. Wspomniane "For 12" roztacza wspaniały, melancholijny klimat. "Dust Bowl III" budzi nostalgię (spory udział mają tutaj też słowa, jak: "Just like the wind blows/Into the great unknown/We're on our way"), przywołując postacie ludzi wędrujących przez Stany Zjednoczone w czasie Wielkiego Kryzysu.

Interesująca jest zresztą warstwa tekstowa płyty. Jessie Tabish zazwyczaj jest bardzo zagadkowy. Nie umniejsza to jednak atrakcyjności pisanych przez niego słów. Przynajmniej dla mnie. Nie mam pojęcia co autor ma na myśli śpiewając w "As I Lay My Head Down": "The end is holy". Nie wiem co chciał przekazać w "Tamer Animals" słowami: "Solitary motion, in the wake of an avalanche/Deer in the headlights, there goes the weaker one". Ale i tak za każdym razem mnie oczarowują. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Jednak należy pamiętać, że sam Tabish swój głos uważa za kolejny instrument, a teksty pozostawia jako wolne do interpretacji. Może dlatego tak mi się podobają - słyszę w nich to, co chcę usłyszeć.

Żaden utwór nie jest tutaj, naturalnie, energetyczną bombą, ale nie należy wyobrażać sobie, że cała płyta to jednostajne, smutne brzdąkanie. Różna jest stylistyka, różne tempo. Ale cała płyta ma w sobie subtelność i piękno. Polecam. Zagwarantuje wspaniałe emocje.

Dla fanów cyferek: 7/10



PS Jako ciekawostka - nieoficjalny teledysk autorstwa Toma Blancharda. Przepiękny.