wtorek, 12 czerwca 2012

Recenzja: Brand New "Daisy"



W tym roku powinien ukazać się nowy album Brand New. Przynajmniej takie są oficjalne zapowiedzi i mam nadzieję, że się sprawdzą. Oczekiwanie postanowiłem sobie uprzyjemnić słuchaniem ich ostatniej - jak na razie - płyty: "Daisy" z 2009 roku.

Jesse Lacey wraz z resztą zespołu ponownie (jak w przypadku "The Devil and God Are Raging Inside Me") nie zdołali przebić medialnego sukcesu swojego najpopularniejszego chyba dokonania, czyli "Deja Entendu". Szkoda, bo "Daisy" jest albumem dojrzalszym, ciekawszym. I z całą pewnością warto się z nim zapoznać.

Stylistycznie nie nastąpiły zmiany całkowicie rewolucyjne. Przynajmniej w tym znaczeniu, że Brand New nadal nagrywają emo, ze wszystkimi plusami i minusami tego gatunku. Jednak trzeba też przyznać, że na płycie eksperymentują i nie można jej określić jako odtwórczej. Teksty są bardzo emocjonalne i celne, często dotykają intymnych sfer życia. W większości skupiają się na negatywnych emocjach po nieudanym związku, odnoszą się do relacji damsko-męskich - jak choćby w "Bought a Bride", ("Should have been a soldier/I could have fought and died/There's no revolution/So I bought a bride"), w "Sink" ("I don't want to let you go/But it hurts my hands to hold the rope") czy w "At the Bottom" ("Some men die under the mountain just looking for gold/Some die looking for a hand to hold").

W sferze muzycznej już na samym początku płyty słuchacza czeka zaskoczenie, gdy znienacka zostaje ogłuszony przez "Vices". Nie dajcie się zwieść początkowej partii utworu... Zresztą, również później do nagranego materiału należy podchodzić ostrożnie: podobnych pułapek jest na "Daisy" dużo. Spokojny, wydawałoby się, utwór, w jednej chwili staje się bardzo GŁOŚNY. Najmniej pasuje do reszty albumu "Be Gone". Półtorej minuty psychodelicznego country/folku z dziwacznym wokalem sprawia wrażenie dołożonego z innej płyty. Bez wątpienia jest to najbardziej zaskakujący moment "Daisy". Szczególnie w zestawieniu z poprzedzającym go, trwającym 6 minut "You Stole", w którym rozbrzmiewają echa surf rocka. I z "Sink", który po "Be Gone" przynosi solidną dawkę rockowego zacięcia i krzyków wokalisty. Właściwie ciężko mi pisać o utworach lepszych i gorszych, ponieważ "Daisy" to bardzo dobra, równa płyta. A już znakomity jest zamykający cały album utwór "Noro", który w swoich ostatnich słowach podsumowuje płytę i jej emocjonalny ładunek: "I'm on my way to Hell".

Dla fanów cyferek: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz